co ją bolały nieznośnie, nigdy się nie odzywał. Nie czuł tych łez, które często, nad nim pochylona, wylewała tajemnie, nie okazał nigdy żadnego przykrego czy miłego wrażenia
I już nic więcej ona dlań uczynić nie może. I tak więc ma pozostać przez wiek długi. Ona, pracując niewdzięcznie i ciężko po dniach całych i nocach, wysługując się tylko za kąt, bez żadnej nadziei na przyszłość. Było jej tak gorzko, jakby piołunem się karmiła. Przecie każdy czegoś się spodziewa i czeka: chory wyzdrowienia, ubogi dostatków, nieszczęśliwy doli, młody losu i kochania. Tylko jej nie było się czego spodziewać i czekać. Nawet zorzy rannej, nawet wieczornego po trudzie odpoczynku, nawet z ust ukochanych dobrego słowa, nawet od swoich pamięci.
Coraz częściej oblegały ją takie myśli. Pod ich wpływem smutniejszą się stawała i w sobie zamkniętą. Bywały dni, że nawet mamka nie potrafiła słowa z niej wydobyć, nie dotykała jadła.
Mogła się teraz nie lękać pogoni, bo trudnoby ją kto poznał. Dziewczynę, kwitnącą rumieńcem i zdrowiem, zwarzył ten czas jak roślinę szron jesienny.
Odzież jej dawna nawet rozleciała się w strzępy, więc przybrała się, jak chodzą ubogie wyrobnice, i tylko wielkie warkocze zostały, blademu czołu wspaniała korona.
Tak upłynął jeszcze miesiąc. Chłody już stawały się dotkliwe. Kostusia, po długiem wahaniu, sięgnęła do pugilaresu Sewera i wzięła owe ostatnie kilkanaście rubli.
Biedak zwykł pod lipą siadywać i nie można go było utrzymać w izbie. Pozostawał, dopóki była przy
Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/136
Ta strona została przepisana.