Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/155

Ta strona została przepisana.

odkradzione, albo chleb suchy, rzucony z łaski, po strawie dzisiejszej wyda się trucizną. I znowu głód będzie jej wnętrzności targał, a mróz duszę wyjmował. Potem już w półśnie roiły się jej śnieżne zaspy, noce wyiskrzone, nieznośny ból nóg odmrożonych i cała groza tego jej męczeńskiego istnienia. Już spała, a jeszcze słyszała wycie wichru szydercze i szturmowanie burzy, a niekiedy głuche stękanie Sewera lub jęk mamki.
Nazajutrz po modlitwie i śniadaniu staruszkowie przypomnieli sobie nędzarzy. Pan wziął koszyczek jedzenia, pani trochę starzyzny i poszli do pralni po przekopanej naprędce drodze.
Mamka leżała, zupełnie niemocą zdjęta, kaszląc strasznie i trzęsąc się jak w febrze. Kostusia i Sewer klęczeli przy oknie. Dziewczyna ze starej książki czytała modlitwę na ten dzień wielki i radosny, biedak słuchał, w nią zapatrzony, trzymając ręce, jak mu złożyła, machinalnie powtarzając za nią wyrazy, których treści nie rozumiał.
Gdy drzwi się otwarły, Kostusia zamodlona, zasłuchana w słowa prośby pobożnej, nic nie słyszała. Czytała dalej, jąkając się z wielkiego wzruszenia, do szarych chmur podnosząc oczy.
Staruszkowie zatrzymali się, żalem i szacunkiem zdjęci. Ujrzała ich mamka z pościeli i z trudem podnosząc głowę, zawołała po imieniu Kostusię. Dziewczyna się obejrzała i przelękła okropnie. Wstała, tak drżąca, że jej modlitewnik wysunął się z rąk. Trąciła Sewera, który się też podniósł i z właściwą sobie dzikością w kąt zaraz się schował.
Starzy popatrzyli po nich trojgu i mimowoli oczy