Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/166

Ta strona została przepisana.

nym darem zrobi tyle radości. Gdy kura zaczęła spacerować po izbie i gdakać przerażona, roześmiała się Kostusia po dawnemu, wesoło, roześmiał się nawet obojętny Sewer, a mamka, pod boki się wziąwszy, triumfowała, jakby im skarby i szczęście przyniosła. Potem sięgnęła do kieszeni świty i znowu coś dobyła, coś niekształtnego, małego, co się zaruszało w dłoni i wydało słabe kwilenie.
— To dla ciebie, nieboże — rzekła, kładąc na kolanach Sewera malutkie, ślepe jeszcze szczenię.
Sewer się schylił, dłoń na delikatnej sierści położył i zaraz na Kostusię spojrzał.
— Moje? — spytał.
— Twoje, twoje! — potakiwała, uradowana chwilowym błyskiem jego oczu martwych.
A mamka opowiadała, rozbierając się ze świty.
— Wychodzę ze dworu, a słyszę pisk pod płotem. Pięcioro tego maleństwa ktoś na stracenie wyrzucił i już czworo skostniało na śmierć. A to jedno po śniegu pełza, niewidome, półmartwe, i tak płacze jak sierota. Jakem w ręce wzięła, przestało piszczeć i tak mi się na dłoni ułożyło jak do snu, nawet jeść nie prosiło. Zabrałam tedy. Taka to nędza jak nasza myślę, niech będzie w kupie.
Zabrali się do wieczerzy. Strach przed ekonomem był jedyną chmurą tego dnia radosnego i długo w nocy nie dał spać Kostusi.
Rano też zbudziła ją kura gdakaniem i psiak żałosną prośbą o posiłek. Zerwała się żywo do gospodarstwa i wnet ją opadła troska o ekonoma, trując całą uciechę i nadzieję.