Sewer, szczęściem, był tak oszołomiony, że jej odejścia nie spostrzegł. Po chwili wróciła, obładowana resztą ruchomości. Składała wszystko u komina i sama wreszcie spoczęła, ciężko dysząc.
— Wody wyżej kolan, — rzekła — zaraz po oknach pójdzie. Musiała rzeka puścić. Bóg łaskaw, że choć z życiem wyszliśmy.
— A jak i dach zajmie albo tydzień tak postoi? Pomrzemy głodem albo się potopimy.
Dziewczyna milczała chwilę, grozą zdjęta.
— Żeby choć dzień! W tej nocy tak straszno — szepnęła.
Wtem Sewer się poruszył, czegoś szukał wkoło siebie.
— A Mały? — zapytał żałośnie.
Mały był to psiak-sierota. Sypiali razem na piecu. Sewer nie zasypiał bez niego i co wieczór zabierał z sobą na posłanie. Teraz, w tej ciemności, brak mu było towarzysza.
— Mały? Niema Małego! — zawołała Kostusia.
Jakby w odpowiedzi z dołu podniósł się pisk żałosny.
— Zabierze go woda!
— Mały! Mały! — powtarzał Sewer jak dziecko.
Kostusia spuściła się w dół. Plusnęła woda i ucichło. Ale po chwili lament szczeniaka ustał.
— Kostuśka! Kostuśka! Zginiesz! — wołała mamka.
— Nic, nic! — odparła dziewczyna urywano. Zaraz będę. Drabina pływa. Podam ją wam, potrzymajcie z góry.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/185
Ta strona została przepisana.