Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/19

Ta strona została przepisana.



II

Było lato w samym początku, 16 maja i niedziela. Kostusia zapamiętała ten dzień.
Wuj przyszedł do śniadania w dwójnasób wesół i rozpromieniony.
— Ej, Kostusiu, Kostusiu! — zawołał od progu — ani się spodziewasz, jaką ci przynoszę nowinę! Dajno, serduszko, herbaty.
Dziewczyna poskoczyła żywo.
— Kazio zdał egzamin szczęśliwie! — rzekł.
— Chwała Bogu — szepnęła.
— I dzisiaj przyjeżdża do nas.
Kostusia jak zorza pokraśniała, a oczy jej stanęły w blaskach niesłychanej radości.
Wuj palcem pogroził.
— Ej dziewczyno, dziewczyno, jak mi się poważysz chłopca zbałamucić!...
Zatrzymał się, srożąc minę....
— To was zawiozę do parafji — i do ołtarza prosto! — dokończył, ubawiony jej przestraszoną twarzą.
— Kostusiu! — zabrzmiał z progu głos pani domu — trzeba przygotować i odświeżyć mieszkanie