Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/192

Ta strona została przepisana.

broć i czystość’;. I druga myśl była, że dla tej kobiety uczyniłby wszystko, o coby prosiła.
Zaczai tedy rozmowę zupełnie innym tonem, ciągle się jej przypatrując.
— Dawnoście tutaj?
— Pół roku mija.
— A ten mruk nigdy się nie odzywa?
— Proszę pana, on dobrze pańskiego pilnuje. Pan zobaczy. Tylko, że on taki bojaźliwy.
— Wygląda na idjotę — rzekł pan Michał. — Ale to niema nic do rzeczy, jeśli służbę pełni.
— Pełni, proszę pana. Niema nigdzie szkody, a od zwierzyny aż się roi po lesie.
— No, zobaczymy! Dotąd tylko widzę, że żonę ma ładną do zazdrości — zaśmiał się młody człowiek.
Kobieta zbladła i spojrzała mimowoli na stronę. Ale on nie słuchał i nie rozumiał, spokojny od chwili, gdy ona przyszła.
— Jeść mi się chce — ozwał się pan znowu. — Wstąpię do chaty, tam chłodno, a ten, jak on się nazywa?
— Sewer, proszę pana!
— A Sewer niech mi z czółna przyniesie strzelbę, torbę i koszyk z przekąską.
— Zaraz! Sama skoczę, bom skorsza.
Ale nie zrobiła dwóch kroków, a już Sewer wstał i poszedł za nią, nie spuszczając z niej oka.
Pan tymczasaem wszedł do chaty i obejrzał ją. Wyglądała ogromna, tak była pusta. Jedno posłanie na ziemi, drugie na ławce, trzecie na piecu. Kądziel, dzieżka na chleb, dwa garnuszki, drewniane łyżki,