Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Kazimierza. Proszę, żebyś się z tem na służbę nie spuszczała, bo zrobią źle.
— Wiem, ciociu. Sama się zajmę.
— Czy już po Kazia poszły konie, papo? Czy z pewnością przyjedzie? — wołały, wchodząc, siostry.
— Fela pewnie spodziewa się sprawunków? — odparł.
— Naturalnie! Prosiłam go o letni kapelusz i najnowsze fasony amazonek.
— A ja czekam na włóczki i jedwabie — dodała Jadwiga.
— Zatem ręczę wam, że sprawunki będą. O Kazia mniejsza. Dla Feli mam jeszcze jedną ciekawą nowinę.
— Niech papa powie! — prosiła piękna panna.
— Przyjdzie jeszcze ktoś, ale bez sprawunków!
— Ciekawam! Papa pewnie żartuje...
— No, no, domyśl się! Pamiętasz przecie ostatni karnawał.
— Ach, więc ktoś z karnawału? Tylu miałam tancerzy!
— Mój drogi — wmieszała się pani — nie traktuj nas zagadkami. Jesteśmy dorośli. Spodziewasz się gości?
— Sewer Stamierowski spotkał mnie wczoraj i pytał, czy może dzisiaj złożyć paniom swoje uszanowanie.
— A ten się skąd tu znalazł! — zawołała Jadwisia.
— Przed tygodniem wrócił do domu.
— Pogodzili się z ojczymem? — spytała pani.