Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/213

Ta strona została przepisana.

czy ci lepiej, czy gorzej, czego ci trzeba, co boli? O, Sewer! Sewer!
Ale chory milczał i tylko patrzał na nią spokojnie, mgławo, jak dziecko bezmyślne.
Ona, zmęczona łzami i wiosłowaniem, zawróciła wreszcie zpowrotem. Chata zdaleka jaśniała blaskiem lampy. Gęsty dym buchał z komina, snać mamka warzyła sutą wieczerzę. Kostusię już nic nie cieszyło. Przybiła do brzegu, wzięła wiosło na ramię i zawoławszy Sewera weszła do sieni.
Stanęła raptem. W izbie rozmawiano. Serce jej zabiło młotem, pan sobie ich przypomniał. A przecie nie głos to pana był, co ją pierwszy doleciał. Obcy, a jednak tak znany, tylko skąd on się tu wziął — taki daleki. Z drżeniem otworzyła drzwi. Jasność buchnęła na nią i aż oślepiła, a wtem, gdy jeszcze stała ze zdziwienia skamieniała, od stołu ktoś wstał, ramieniem za szyję objął i ucałował.
— Kazio! — wyjąkała, myśląc, że śni.
— Moja serdeczna siostrzyczko! Przeciem trafił do ciebie. A niepoczciwa! Zapomnieć o koledze, przyjacielu!
— Kazio! — powtarzała, wpatrując się w niego ze łzami i broniąc rąk, które teraz chciał całować. — Skądeś? Wiedzą w Podgaju o mnie?
— Nie wiedzą. Ziemię i niebo przetrząsnęli. Ja do kolegi Michała przyjechałem w gościnę i takem trafił. Jakaś mizerna, Kostusiu, biedaczko!
— A tyś tak urósł i zmężniał! Głos twój poznałam w sieni, ale nie wierzyłam i teraz ledwo wierzę, że to ty sam, we własnej osobie.