Minęło dni dziesięć. Co rana Sewer budził się w chacie samotny. Kostusi nie było. Wstawał tedy niespokojny i rozdrażniony, szukał jej, nic nie mówiąc. Znajdował ją przed chatą w towarzystwie pana Michała. Nie patrzyła na niego, siedziała z głową pochyloną nad robotą, z oczami pełnemi łez, z sercem okropnie ściśniętem. Kaziowi, patrzącemu na nią, krajało się serce.
Sewer siadał opodal na ziemi i tak dzień cały pozostawał, z dnia na dzień coraz chudszy, dzikszy, straszniejszy. Kazio drżał, ilekroć na niego spojrzał.
— Nie boisz się go, Michale? — pytał kolegi, gdy sami zostawali.
— Nie. Widzę tylko, jak wybuch coraz jest bliższy. Spodziewam się go lada chwila.
— On cię udusi!
— Nie da rady, bo to chwila będzie, a potem ogólna niemoc. Zresztą obronicie mnie — dodał spokojnie.
— Tymczasem stan ten jest okropny — westchnął Kazio — i nie wiem, nad kim się więcej