Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/224

Ta strona została przepisana.

rączki. Lód topniał od żaru jego głowy, pierś się podnosiła gwałtownie, członki gorzały.
W swej odzieży poszarpanej, ze śladami walki na twarzy, Michał czuwał nad nim. Kazio odpłynął do dworu po lekarstwa, mamka w kącie rwała z rozpaczy odzież na sobie. Izba była w strasznym nieładzie.
Kostusia nie wydała jęku, spojrzała na chorego, potem na doktora. Zrozumiał to spojrzenie i głową jej skinął.
— Najgorsze minęło — szepnął. — Teraz pilności trzeba i spokoju. Da Bóg, wszystko się dobrze skończy. Spodziewałem się gorączki. To właśnie przesilenie.
Nie odpowiedziała nic i stanęła do pilności tej najcichsza, najlepsza, najwytrwalsza. Żywotem swoim na wszystko zahartowana, czekała zmiłowania boskiego.