Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/26

Ta strona została przepisana.

więc, żem inny jak ty. Obojeśmy ludzie, tylkoś ty stokroć lepsza.
— To ty teraz majaczysz, Kaziu — zaprotestowała.
Stali przed domem. Chłopak ją uścisnął serdecznie i zniknął za drzwiami, ona odeszła do swych zatrudnień.
Zobaczyli się znowu przy wieczornej herbacie. Ona zdaleka, od stolika z samowarem, uśmiechała się doń, pilnując, by miał pod ręką ulubione przysmaki, on podchodził do niej parę razy, wbrew etykiecie, służył za łącznik między nią a resztą biesiadników.
Badawcze spojrzenie Sewera śledziło ich pilnie. Więc afekt był obustronny. Szczęśliwi ludzie.
Po herbacie gość wyjechał, pożegnany wezwaniem do częstszych odwiedzin. Z Kazimierzem umówili się o wspólne polowanie, z panną Felicją ułożyli się o konne spacery. Podobał się ogólnie.
Kostusia, gdy się znalazła sama w izdebce, pomyślała też z wdzięcznością o nim. Dobry był, nie zdradził jej powitania, nie drwił. Przypomniała sobie jego jedno spojrzenie, gdy Kazio jej za herbatę dziękował — było smutne.
Kostusię smutek cudzy bolał okropnie.
Od tego dnia we dworze coś się zmieniło. Sewer Stamierowski bywał często, co parę dni prawie, przesiadywał długo; Fela stała się przystępniejszą, odzywała się grzecznie nawet do Kostusi. Czworo młodych bawiło się doskonale, następowały po sobie spacery konno i pieszo, przejażdżki łódką i powozem, krokiet i wolant. Kostusia spotykała ich tylko, zawsze