Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/29

Ta strona została przepisana.

tanie, gospodarowanie we dwoje! Kostusiu, pobawmy się choć raz po swojemu!
Kostusia śmiała się serdecznie.
— Jakże się mamy bawić?
— Ot, pokaż mi swe skarby, całą zawartość zielonego kuferka!
Śmiejąc się, wyciągnęli skrzynkę na środek izdebki. Było w niej trochę bielizny i sukienek, a najwięcej zużytych bombonierek i pustych flakonów od perfum.
— Pewnie prezenty Jadwisi! — rzekł ze złością.
Potwierdziła. Pokazała mu potem ową sławną flanelę od wuja, igielnik od ciotki, wachlarz od Feli.
— A precjozy? — spytał żartobliwie.
Z dawnych lat pamiętał, że klejnociki swe chowała w blaszanem pudełku od herbaty. Znalazł je, do rąk wziął i potrząsnął — było puste.
— Gdzie twoje klejnoty? — zawołał.
— Fi! Na co mi one! — odparła wymijająco — odsuwając na bok blaszankę.
Ale on nie ustępował.
— No, powiedz, powiedz, coś zrobiła z tem? — prosił.
— Niema. Sprzedałam — przyznała się wreszcie
— Kto kupił?
— Pisarz dla żony.
— Ileż ci dał?
— Pięć rubli.
— Gdzież one?
— Oddałam mamce.
— Poco?