Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/39

Ta strona została przepisana.

wiem, kiedy wrócą... Prędko zapewne — dodała po chwili.
— Zatem pani pozwoli, że na nich zaczekam. Upał dzisiejszy nie zachęca do podróży.
Nic nie odpowiedziała, zakłopotana i onieśmielona obecnością, rozmową i narzuconą rolą gospodyni. Sewer zdjął rękawiczki i odchodzić nie myślał. Wyrazista jego twarz mieniła się tysiącem szybkich myśli i wrażeń, wśród których przeważała radość i zmieszanie.
— Przepraszam panią — ozwał się znowu. — Dotąd nikt nas ze sobą nie zapoznał. Zdawało mi się, że pani nie pragnie mej znajomości, a Kazimierz, proszony o tę usługę, zbył mię wymijająco. Do usług pani: Sewer Stamierowski.
— Konstancja Skowrońska — szepnęła nieśmiało.
Wyciągnął do niej dłoń, kłaniając się nisko. Przerażona, cofnęła swoją, zaczerwienioną od jagód.
Spostrzegł ten ruch i o krok postąpił.
— Wszak mi pani uścisku dłoni nie odmówi. Cofa pani swą pracowitą rękę, ja ją właśnie dla pracowitości szanuję i pragnę uścisnąć.
Oczy jego, zuchwałe i ogni pełne, miały w tej chwili wyraz niewymownej słodyczy i prośby.
Dziewczynka wahająco spełniła żądanie tych oczu. Sewer jeszcze więcej się pochylił i miast uścisnąć, rękę tę ciemną szybko poniósł do ust.
Kostusia odskoczyła, stała się czerwieńszą od malin w koszyku.
— Co pan robi! — szepnęła żałośnie.
— Nie wkraczam w cudze prawa — rzekł z przy-