Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/52

Ta strona została przepisana.

Głos jej się zachwiał. Nie chcąc, by dostrzegł łzy może, szybko odeszła.
Następnego dnia przy śniadaniu pan domu, przerywając rozmowę ogólną, spytał półżartem:
— Czy nie zauważyliście wczoraj czegoś szczególnego w zachowaniu się Sewera?
— Czego? — spytano chórem.
— Bo Rudakowski ogłasza go za obłąkanego i przebąkuje o konieczności wzięcia pod obserwację.
— Nikczemna kreatura! Godny jego ten pomysł! — oburzył się Kazimierz.
— Toby było okropne — zauważyła pani. — Przyznam się wam, że on miewa czasem straszne oczy.
— I ani myśli o tem, że to częste bywanie bez wyjawienia poważniejszych zamiarów staje się dla nas kompromitującem — dodała ostro Fela.
— Jeżeli on warjat, to tem lepiej — rzekła Jadwisia. — Przypuszczam, żebyś się za kandydata do Bonifratrów nie wydała?
— Możeby dać mu grzeczną listowną odmowę, mężu?
— Poczekajmy jeszcze. Źródło wiadomości jest bardzo nieczyste.
— Poważnych zamiarów, sądzę, że Sewer i tak nie żywi — ozwał się Kazimierz — ale podobna insynuacja jest wprost potworna.
— Niech nie bywa zatem — zawołała Fela, blednąc.
— Niech bywa! — zaprzeczyła Jadwisia. — Tak doskonale gra w krokieta i tak dzielnie czwórką koni powozi.