Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Jak ja ciebie szczerze lubię,
Nie powiem nikomu,
Bo źli ludzie to rozniosą
Jako wiatry słomę!

Na głos jej od budy ktoś się poruszył i zaczął iść naprzeciw.
Zadrżała i stanęła jak wryta.
Po lesie rozeszła się żałosna nuta. Drugi głos odpowiedział jej następną zwrotką:

Na co o tem komu wiedzieć,
Gdzie dziewczyny wrota,
Na co o tem komu wiedzieć,
Gdzie kocha sierota!

Przeciągłą i smutną melodję, od szumów jesiennych zapożyczoną, echem powtórzył bór ciemny. Kostusia przymrużyła oczy i słuchała, jak jej serce okropnie zabiło.
A śpiewak już stał przed nią i bez wstępu, jak zwykle czynił, rzekł szczerze:
— Stęskniłem się za panią i przyszedłem tutaj. Jeśli pani przykrość tem zrobiłem, pójdę precz.
Ona się uspokoiła z pierwszego wrażenia i spytała go poważnie.
— Dlaczego pan do Podgaja nie przyjechał?
— Dlatego, pani, że doszło do uszu moich, jakobym tam bywał w celu starania się o jedną z panien Odachowskich, o starszą mianowicie.
— Więc pan nie kocha Feli? — przerwała nie spokojnie.
— Nie, pani. Było mi nadzwyczaj przykro, żem naraził i siebie i innych na fałszywą pozycję. W Podgaju dalej bywać nie będę.