Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— Czy Kazimierz był tutaj z panią? — spytał Sewer.
— Był — odparła zamyślona.
— I powiedział to, co rzec powinien?
— Co takiego? — spytała, podnosząc nań oczy.
— To, co człowiekowi, kochającemu sierotę, między grobem jej ojca i matki, gwałtem z serca się ciśnie.
— Pożałowanie?
— Nie. Gwałtem się ciśnie z serca, by sierotę tę wziąć w ramiona, utulić i powiedzieć: za ojca i matkę i za to wszystko dobre, czego ci życie nie dało, ja stanę! W duszy mojej masz wszystkie przywiązania, w sercu dom własny, gdzie się upokorzenia i troski nie znajdą. Niczego nie posiadasz, weźże mnie sobie na własność!
Gdy mówił, łuna zstąpiła mu na twarz, a w oczach świetnemi skrami rozsypało się głębokie uczucie.
Kostusia zbladła jak dzikie powoje i łzawe źrenice podniosła ku niemu. Słuchała — jakby jej aniołowie grali. Bez głosu była, bez ruchu, przejęta, cicha, cała promienna.
— Nie powiedział tego pani Kazimierz, — mówił Sewer dalej — więc chyba go pani nie kocha?
— Wszystkich ich kocham — szepnęła zmienionym głosem. — Za łaski ich gotowam im nieba przychylić, ale oni mi nie właśni, nie swoi.
Sewer pochylił się ku niej. Rękę jej wziął w swoją i kładąc na swem sercu, rzekł głuchym szeptem:
— I to twoje! Chcesz je?
Pod dłonią jej jak dzwon rozkołysane biło serce chłopaka.