Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/66

Ta strona została przepisana.

szał szybko i zmieniony do niepoznania dzikim buntem, był straszny prawie...
Kostusi zgroza i rozpacz odebrały mowę i przytomność. Takim go nigdy nie widziała; w głowie szumiało jej, a pulsy uderzały gorączkowo...
A on po chwili wybuchnął znowu jeszcze dzikszy.
— Gadałem z tym... z tym łotrem. Mówiłem spokojnie, żądając zamiast połowy dochodów — kawałka ziemi w matczynym majątku. Własnemi rękami postawiłbym chatę i chleb czarny jedlibyśmy, ale razem! Odmówił mi wszystkiego. Więc pójdzie teraz między nami bój na śmierć i życie i albo on marnie przepadnie, albo ja! Nikt i nic mnie nie powstrzyma, nawet ty!
Ale ona odzyskała przytomność i uczuła w sobie wielką odwagę i siłę. Chodziło tu przecie o niego, o jego całą przyszłość może. Zmierzyła go wzrokiem, którego on też nigdy u niej nie znał: surowym, jasnym, a jak stal silnym.
— Nie zrobisz tego, Sewerze — rzekła poważnie i stanowczo — bo nie masz prawa siebie na zgubę, a mnie na rozpacz narażać. Nie zrobisz tego!
Popatrzał na nią złowieszczo. Widziała, jak fala burzliwa wzdymała mu piersi, gorąca łuna objęła twarz zmienioną. Widziała też, jak odbiwszy się o jej oczy jak o skałę, cofnęła i opadła. Poczuła wtedy swą potęgę, zrozumiała moc nad jego duszą i natchnieniem miłosnem wiedziona, postanowiła władzę tę utrzymać.
— Nie zrobisz tego — powtórzyła z naciskiem — bo wiesz, że mi przez gwałty i skandale szczęścia nie