Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/77

Ta strona została przepisana.

gwizdał. Tak do późnej nocy czekał, dręczony złem przeczuciem. Ale Kostusi nigdzie nie dojrzał, nigdzie nie dosłyszał.
Noc była, gdy zdecydował się odejść nareszcie.
Powracał pieszo, znękany i rozdrażniony. Gorycz poruszała mu męty w duszy. Krew szalona poczynała jak wrzątek kotłować, nasuwając mu złe myśli i dzikie uczucie wciekłości. Zaczął złorzeczyć w duchu, że posłuchał Kostusi, zaczął powracać do zażegnanych przez nią projektów, marzyć o zemście i walce z ojczymem.
Szedł prędko, mrucząc złowieszczo. Ręce zaciskał machinalnie w pięści, gryzł wargi spieczone, a na czoło od gorąca krwi wzburzonej występował mu pot kroplisty.
Głupcem był, że jej uległ, głupcem, że cierpliwość obiecał. On i cierpliwość! Zawiodła go, nie z własnej woli zapewne, ale z siły rzeczy samej. Niewolnicą była, a kiedyż niewolnik może obietnicy najświętszej dotrzymać. I tak będzie dalej, tak będzie zawsze, jeśli on do czynu się nie weźmie! Czyn zaś w pojęciu Sewera był to wybuch, druzgocący wszystko, co śmiało mu stanąć na drodze.
Zrodzony z ojca, niesłychanie gwałtownego i matki wrażliwej i nerwowej, właściwości te odziedziczył. Pieszczony bardzo w dzieciństwie, spotęgował je do możliwych granic. Gdy stracił ojca, a matka zapomniała o nim, ogarnięta nowem uczuciem, gdy do domu, gdzie on dotąd był władcą i bożyszczem, wszedł obcy człowiek i zepchnął go brutalnie na ostatnie miejsce, gdy go zaczęto poniewierać i karcić