Sewer był już tak zmęczony, że się ku niemu nie rzucił, głowy o kratę nie bił, pozostał w swym kącie osłupiały.
Powoli wskutek samotności, ciszy, rozpaczy poczęły mu się myśli plątać. Tracił pamięć i czucie.
Sam chwilami nie wiedział, gdzie był i co się z nim działo. Nie słysząc głosu ludzkiego, zaczął do siebie szeptać, stracił ochotę do ruchu. Po całych dniach nie ruszał się z miejsca, nie zmieniał postawy, oczami wodząc po szarych ścianach. Potem co wieczór zaczął doświadczać halucynacyj. Zwykle przychodziła doń Kostusia i zdaleka patrzała, słowa nie mówiąc, a oczy jej bywały strasznie gniewne. Czasem zjawiał się Rudakowski uśmiechnięty, ale Sewer jednakowo osłupiałemi oczami wpatrywał się w te widziadła, nie mogąc przemóc martwoty. W dzień jeszcze zdawał sobie sprawę ze swego położenia i ratunku czekał, w nocy mu było mu bardzo źle i ciężko.
Pewnego razu o niezwykłej porze posłyszał szmer pod oknem i półgłośną rozmowę. Nadstawił ucha.
— Jaśku! mówił głos jeden dziecinny — ty wiesz, co tu jest?
— Gdzie? — odpowiedział szept drugi, dziecka także.
— W tej izbie, za kratą.
— A co?
— Tam siedzi warjat.
— Co to warjat?
— To taki człowiek, któremu rozum się pomieszał.
— O jej! A co on robi, taki człowiek?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/83
Ta strona została przepisana.