— Straszne rzeczy robi! Ludzi zabija, sam siebie kąsa, gorzej zwierzęcia.
— Strach! A ty jego widział kiedy?
— Widział, jak go tu nieśli, dziesięciu ludzi. A on się jak wściekły pies pienił.
— To on tutaj siedzi?
— Aha! Przez okno jemu sam pan jeść nosi.
— Żeby jego zobaczyć, co on tam robi?
— Można. Ja się o mur oprę, a ty mi na ramionach staniesz i zajrzysz przez okno. A potem ty mnie potrzymasz, a ja zobaczę.
— A jak on na nas wypadnie?
— Głupiś! To przez kratę nas nie dostanie...
Sewer słuchał, a po chwili ujrzał, jak do jego więzienia zajrzała głowa wiejskiego pastuszka. Dziecko ze strachu wstrzymywało oddech i wielkiemi oczami przyglądało mu się ciekawie.
Wtedy poczęło mu się już na serjo w głowie plątać.
Warjat, warjat, warjat!
Co to? Kto warjat? On? Co to warjat? On?
Co to znaczy: on? Kto to: on! Warjat! Co to warjat?
I tak dalej, to samo wkółko jął sobie powtarzać, bezmyślnie, machinalnie wreszcie.
W mózgu jego światło gasnące zatoczyło parę ostatnich kręgów i zapanował mrok.
Od więzienia jego upłynął właśnie miesiąc.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/84
Ta strona została przepisana.