Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

wanemi pługami, bronami i ziarnem. Już w lesie spotkał Juchima z krowami, który go przywitał, wołając:
— Paniczu, byli bolszewicy. Całą noc strzelali.
— No i co?
— Panicz z Medwidły powiedział, że my kamieniami odpędzili. My przysięgali!
Ruszył ramionami i dalej pojechał. Juchim był to pół-idjota — jak wszystkie pastuchy. Ale w Horodyszczu, gdy minął zgiełk i troska z rozmieszczeniem tylu dostatków i zasiedli do wieczerzy, spytał:
— Mieliście napad bolszewicki?
— Dlaczego jeden? Dwa! — odpowiedział Olesza. — Jednej nocy przyszli w kilku na rekonesans. Udawałem płacz kobiety i pisk dziecka. Obeszli tę fortecę i poszli. Na trzeci dzień przyszli w kilkunastu. Wtedy daliśmy im bobu. Wyobraź sobie, że pani Honorata ma nawet grzeczny zapas ręcznych granatów.
— Wcale nie wiedziałam co to takiego, ale że to Niemcy nie bardzo pod koniec pilnowali, to sobie przechowałam. Myślę: może się zda.
— I zdało się. Jakem z dziesiątek cisnął z góry, a z dołu Korniło prał z karabinu, poszli. Najgorsze było potem. Trzy trupy przezornie zaraz w nocy wrzuciliśmy do Stybełka, z kamieniem u szyi i nie dawaliśmy znaku życia. Ale chłopi donieśli policji, że „pany“ w nocy strzelali. Szczęściem, że Korniło przewąchał donos i mnie uprzedził. Gdy się policja zjawiła, jużeśmy byli zgrani. Zaczęło