Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

kłością. Chłopi, patrząc na to, spluwali, niechętnie warcząc: — Czart Lacha nie weźmie! — ale najmowali się do pomocy, bo płacił sumiennie i żywił tę głodną, powracającą z Rosji tłuszczę. Olesza pilnował lasu i szykował materjał na budynki.
Jesienią na karczunkach zazieleniała obfita ruń — a we dworze bielały ściany dwóch dźwigniętych budynków.
Administracja rządowa, o ile stanowczo odmówiła pomocy przy odbudowie obszarnika, o tyle skwapliwie okazała swą troskliwość co do ściągania podatków. Grad „nakazów płatniczych“ tłukł Horodyszcze. Sewer, jakby oszalały w swej pracy, czytał te różnokolorowe papierki z jakąś tępą rezygnacją. Były jakieś kary i opłaty za czas okupacji — były podatki dochodowe i gruntowe za rok bolszewickiej inwazji, były jakieś fantastyczne opłaty od przedmiotów zbytku — cała masa napaści — od których trzeba się było bronić, tłumaczyć, wyjaśniać, protestować.
Że zaś Niedobitowski nie miał na to czasu i środków, sekwestrator zjeżdżał co parę tygodni ku radości i triumfowi chłopstwa, że „pana“ licytują.
Co prawda nie było co spisywać i sprzedawać i Olesza z całą powagą ofiarowywał „amerykańską“ garderobę, cnotę pani Honoraty, swoją zdrową nogę i oko Sewera.
Jednakże zabrano jedną z dwóch krów i parę koni, bo wedle prawa na gospodarstwo wystarczała para koni i krowa.