— Ten zacny „polski obywatel“, który nie posiada broni — więc donosi, że dwór takową ma — szydził Olesza, gdy na drugi dzień zjawiła się policja i zasiadła do pisania protokółu. I począł jak nakręcona katarynka recytować:
— Olesza, Jan, rzymski katolik, kawaler do wzięcia — urodzony w Medwidle — z ojca Jana i matki Zofji, dnia 15. czerwca 1890 — na nowiu, w piątek, ospa szczepiona — znaki szczególne, brak palców u lewej nogi — zajęcie: oczekuje na drugą wojnę.
— Trochę wolniej, panie, trochę wolniej! — rzekł policjant, posiadający sztukę pisania w bardzo małym stopniu.
— Nie mogę, panie komendancie! Mam taką wprawę w zeznaniach do protokółów, że bylem ujrzał władzę, wpadam w trans. To chorobliwe.
Po długiej pisaninie, zabrano chłopa do szpitala, a karabin Oleszy do policji.
Po paru tygodniach chłop wrócił, ale o zwrocie karabinu nie było mowy. Należało złożyć podanie — jechać do odległego starostwa — Olesza machnął ręką.
— Spudłowałem — rzekł — mierzyłem w nogę — trzeba było wyżej — i wrzucić w przerębel. Teraz chłop drwi w żywe oczy! Na drugi raz się poprawię.
— Trzeba odbudować stodołę! — zdecydował spokojnie Niedobitowski. — Szczęście, że wszystko było omłócone.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.