Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie ktoś mówił, że osadnictwo na razie wstrzymane, aż się uporządkuje dotychczas wzięty kontyngent — ale to widocznie bajki! — bąknął.
— O tak — to bajki! — potwierdził skwapliwie porucznik.
— Niechże pan zabiera conajwięcej! — zaśmiał się Olesza i skręcił na boczną miedzę, ale jeszcze rzucił:
— Ale co do tych podatków od ziemi zabranej pod osadnictwo, to Niedobitowski miał rację. Pani Horeszkowa dwa lata z niej nie korzysta, ale płaci.
— Procedura powolna, ale to z czasem się uporządkuje! — pocieszył łaskawie oficer.
— Powtórzę to pani Horeszkowej, na pociechę, za zlicytowane onegdaj zboże! — zaśmiał się Olesza i zniknął w haszczach.
A w Horodyszczu Sewer patrzał za odjeżdżającym oficerem i jakby nie słyszał głosu Kałaurowej:
— Co ten chciał zabrać, paniczu?
Wreszcie trąciła go w łokieć.
— Co panicz taki zatroskany?
Ocknął się i opowiedział.
Nie wybuchnęła złością i łajaniem, jako miała zwyczaj. Milczała długą chwilę.
— Za co oni nas tak nienawidzą, paniczu! Dlaczego chcą nas ztąd wydusić, wymęczyć, wygnać! Dręczył Moskal wróg — dręczył Niemiec pijawka, dręczył bolszewik szatan — ale dlaczego