Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

dręczy każdy z tych nowych Polaków. Co my Polsce zawinili! Myż się o nią modlili, my jej jak zbawienia wyglądali!
Załamał się jej głos i raz pierwszy może w życiu po bruzdach surowej twarzy stoczyła się łza.
A Sewer jakby się obudził ze zmory, otrząsnął z napadu rozpaczy.
— Gdzie płachta siewna? Trzeba w pole iść. Wołajcie na Korniła, niech z bronami rusza, — rzekł twardo.
A potem się sprężył i dodał, kładąc jej przyjaźnie rękę na ramieniu:
— Polska to ja — to wy! A tamto szum po wielkiej burzy, fala, co słabe, podłe i głupie zniesie — ale nas nie. Żywi stąd się nie damy wykorzenić, ani ustąpimy przed szumowinami.
W szarej mgle jesiennego dnia tego Niedobitowski, jak co roku o tej porze, zasiewał swoją ziemię. Leżała przed nim ukochana, siwa, uboga, poleska, a on szedł bruzdą zagonu i ciskał miarowo srebrzyste żyto. Od boru miodowo woniały wrzosy po późnych kwiatach świerzopu bursztynowego gwarzyły pszczoły — w chmurach żegnały swe letnie wyraje sznury żórawi. Gdy siewca zawrócił ku wschodowi, widział myślą szatańskie oczy bolszewika, czyhającego na tę jego pracę — gdy zawrócił ku zachodowi, widział dymy chatnie wsi zawistnej, rozagitowanej — gotowej do grabieży cudzego dobra. Nad nim wisiało posępne niebo, grożąc słotą, śniegiem, gradem, i długą, bezsłoneczną zimą w pustce i samotności. Był taki