Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

gościnność pracowitych gospodarzy. Dzieci musiały prawie dorosnąć — dwóch chłopców i dziewczynka, sąsiedztwo było dość liczne, kuchnia prosta, gospodarska, smaczna. Pokój gościnny słoneczny, humory wesołe i zgoda rodzinna bez chmur i burz. Uśmiechnął się na wspomnienie Niedobitowskiej. Była przystojna, zdrowa, z ustami jak maliny, zębami jak młody psiak. Entuzjastka, patrjotka, wiecznie zajęta tajnem nauczaniem, opieką nad kościołami, skarbnica narodowych pieśni, opiekunka wszystkich cierpiących za wiarę i ojczyznę.
Doktór Kulesza lubił się z nią droczyć, żeby wywołać skry, a czasem łzy z oczu, a mąż flegmatyczny, trzeźwy Poleszuk, mawiał, że największym dowodem niedołęstwa rosyjskiej administracji było to, że jego żona chodziła wolna po świecie, zamiast siedzieć pod kluczem w „ostrogu“. Jaka musi być szczęśliwa i triumfująca teraz, w wolnej, wskrzeszonej Ojczyźnie — uśmiechnął się na tę myśl Kulesza.
Droga była dość daleka — całe dwanaście godzin i zaraz za Bugiem uderzyła doktora różnica krajobrazu, pustka i ruina.
Stacje kolejowe były to budy, sklecone przez okupantów, wśród gruzów dawnych budynków, pola porosłe brzozowym lub olchowym zagajnikiem, wsie, które pozostały bez okien w chałupach, z dziurami w strzechach — a miejscami w pustkach kwitnące sady — znaczyły miejsca dawnych siedzib. Na stacjach mało było ludzi — trochę czerni żydowskiej i chłopów w bolszewic-