— Zaraz wrócą. Jest tego parę miljonów, a żeru mało tu na kresach. Prędzej się nasze siewne ziarno wyczerpie. A zresztą tych, coby mieli broń, wśród nas niema.
— Ależ, Kaziu, byłeś ochotnikiem, odparłeś bolszewików — i nie masz wiary w Polskę!
— Ci bolszewicy, cośmy odparli, mniej straszni niż ci, co zostali i zostaną. Ci zniszczą Polskę.
— Chłopcze, nie godzi się mówić tak wam, młodym.
— To też milczę. Milczymy wszyscy, nawet matka. Czy pan widzi, co się z niej zrobiło?
Tu spojrzał na drogę ze wsi, opodal leżącej, i rzekł:
— Sołtys już idzie do dworu z papierkiem. Jakiś znowu nakaz płatniczy, lub cyrkularz. A gawrony już znowu wracają na żer.
Palnął jeszcze parę razy doktór, a wreszcie ręką machnął i poszedł ku lasom, czerniejącym na horyzoncie.
Wrócił dopiero na obiad i spotkał Niedobitowskiego z żydem nad kopcami kartoflanemi.
— No, zbogaciejesz! — rzekł, gdy szli ku domowi.
— To nasienne. Chciałem więcej zasadzić w tym roku. Wydarłem szmat nowin. Ale na podatki muszę połowę sprzedać — i chyba może żytem nowiny zasieję — jesienią.
— A czegóż sołtys chciał?
— Przyniósł nakaz płatniczy na zasadniczy podatek.
— Co to takiego?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.