cięższe przyjąć, niż mnie ofiarować. Ale jesteśmy w walce o tak potężne i wielkie rzeczy, że musimy się skupić, by się utrzymać. Musisz mi Kazia dać.
— Spytam jego i żony, — szepnął Niedobitowski.
— Spytaj. O ile znam twą żonę — zrozumie. Zabawię jeszcze parę dni i chcę wrócić z chłopcem.
Niedobitowski przeszedł ręką po czole.
— Ciężko! — stęknął.
— Nie dać się! Toć wasze hasło.
— Tutejszych Niedobitowskich.
Obejrzał się na nadchodzącą żonę.
— Zosiu — rzekł — Kulesza chce zabrać do siebie Kazika na mieszkanie i wikt, żeby chodził na uniwersytet.
Spojrzała na doktora, krew jej zabarwiła twarz chwilę, jakby ją zdławiło wrażenie.
Wreszcie wyciągnęła do doktora ręce.
— Za życie i duszę chłopca dziękuję! — wyjąkała. — Młodym tu nie bytować — jeśli mają życie przeżyć. My starzy wytrzymamy — oni byliby straceni. Niech choć jeden się uratuje.
— Nie damy i tamtych! — zawołał uradowany doktór.
Pozostali, gwarząc poufnie, szczerze, a cicho, żeby nikt obcy nie podsłuchał tego, co było bólem i wstydem, aż się wreszcie Niedobitowska zerwała przerażona.
— Tyle czasu zeszło, a chleb dziś piekę i buraki trzeba sadzić.
I poszła do swego przyziemnego, czarnego trudu.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.