Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko zostało na straży tej polskiej placówki na wschodnich kresach; wdowa, jakaś kuzynka, jakieś dziewczątko — ot zbieranina słabości, biedy, sieroctwa, żywioł najodporniejszy na wszelkie klęski.
Przetrwała też rusznica. Przy którejś, może setnej rewizji, Niemiec ją wydobył z za szafy — obejrzał, pokazał lejtnantowi — obadwa zalegali się od śmiechu — i oddali dziedziczce, gdyż była do muzeum za mało ciekawa. I służyła dalej — na złodziei, psy i włóczęgi. — Niemcy dostarczali śrutu, prochu i pistonów i niekiedy sami z niej strzelali — na żart.
Po klęsce niemieckiej, na kraj ten graniczny, bezbronny, napadły hordy różnie zwane: „sinożupańce,“ Petlurowcy, Ukraińcy, dzicz apaszów czy gorylów, grabiąca, łupiąca, mordująca, — przednia straż bolszewików. Jednym z wielu cudów Opatrzności został dwór, chociaż doszczętnie obrabowany, i garstka mieszkańców przy życiu. Jakiś goryl, z czerwoną kokardą na zdartej z trupa sukmanie, znalazł rusznicę, chciał z niej zastrzelić dziedziczkę, ale że była nienabita, więc cisnął na ziemię, a kobieta tymczasem uciekła i ukryła się pod żłobem w stajni.
Nareszcie krajem zawładnęli Polacy i minęła groza śmierci. Do dworu przywlókł się i osiadł na stałe krewny z Białorusi, wyzuty z mienia i skatowany przez bolszewików. Gdy oprzytomniał, pozdrowiał i wygnańczą rozpacz zmógł, zaczął wdowie w gospodarce pomagać i nadto, pew-