Potem na gminę naznaczono podatki i stójkę. Rada Gminna, co mogła nakładała na dziesięciny, aby dwór płacił. Ale zawsze i Kuźma musiał cośkolwiek dać — a on przecie dotąd tylko brał. Zaczęto szemrać. Wtedy zbliżył się Kuźma do popa, ojca Wsiewołoda, który przy najściu bolszewickim przemycił się przy taborach i osiadł w probostwie. Ojciec Wsiewołod się cieszył, że lada moment car wróci, bolszewików zgnębi — i cały kraj pod swą władzę zagarnie — a Polaków przepędzi do „Austrji,“ skąd przyszli na utrapienie „ruskiego naroda.“
Trzeba tylko trochę pocierpieć, broń i patrony chować — aby, gdy car manifest wyda, Polaków gnać i ziemię zabierać. Wprawdzie sędzia Gołubjew, który bywał często u popa, dowodził, że na cara nie trzeba czekać, tylko samym Polaków wypędzić i ogłosić własną respublikę. Ale Kuźma do czynów orężnych nie miał ochoty i wolał mieć „kaznę carską,“ a nie mużycką, bo chował w duszy stare przysłowie: nie daj, Boże, pana z Iwana.
Ferment tymczasem rósł, bo oto pewnego dnia, na dworski folwark, zjechała banda Polaków, napół po żołniersku ubranych z geometrą, i chłopi dowiedzieli się, że to są osadnicy na „ich“ ziemię. Wogóle byli to wcale inni Polacy — jak ci starzy, od wieków osiadli po dworach „pany,“ z któremi Kuźma umiał sobie poradzić i od których mógł skorzystać. Przybysze mieli mowę niezrozumiałą i pięści skore do bitki. Wnet to odczuł Kuźma, gdy, wedle starożytnego obyczaju, wypędził nocą
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.