zie nie zrozumiał, i wogóle do śmierci nie zrozumiał. Wrócił do domu, parę tygodni przesiedział, jakby osłupiały, a wreszcie, jednego ranka znalazła go żona martwego w pościeli.
Państwo polskie nie poniosło jednak żadnej straty z jego śmiercią, chociaż, przy reformie agrarnej i uchwale osadniczej, bardzo potrzebni byli geometrzy; ale Suryn nie miał kwalifikacji, i kto wie, czy zechciałby pracować przy przymusowem wywłaszczeniu swych krewnych, przyjaciół i znajomych.
Umarł tedy w samą porę, a co przemyślał w milczeniu parotygodniowem przed śmiercią, to zostało między nim a Bogiem.
Wdowa została bez środków do życia, bo za dom nie płacono komornego, więc doktor zjechał i złożywszy broń i mundur, zabrał się do praktyki lekarskiej.
Jakiś czas zostawiono Surynów w spokoju. Ani starosta Fagot, ani jego pomocnicy Hilareńko i Boholubski nie zwracali na nich uwagi, zajęci organizacyjną pracą kraju. Dopiero doktór Puryc doniósł kiedyś do starostwa, że doktór Suryn w restauracji, przy wielu świadkach, nazwał urzędników żebryńskich „fagocytami.“
Na razie możnowładcy starościńscy nie zrozumieli wyrazu i dopiero na wytłumaczenie doktora Puryca, że to ma znaczyć szkodliwa bakterja, poczuli się dotknięci.
Suryn stracił praktykę urzędniczą, o co mało dbał i w każdej urzędowej sprawie był traktowany
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.