Z całego folwarku cudem została jedna kuźnia bez drzwi i okien, ale z dachem — zajechali tam i co widzą? Przed kuźnią stoi już Lutnia, ale nie sama. Obok niej chrząka wielki biały knur.
Szczekała Lutnia, kwiczał knur, śmieli się i krzyczeli ludzie i była na tej pożodze, wśród tej ruiny — wobec ciężkiej czarnej przyszłości dźwigania bytu, chwila radości odnalezienia przyjaciół. Zrozumieli ludzie mowę tych jedynych, pozostałych domowników. Uciekli od pożogi, rabunku, strzałów w las; w haszczach i bagnach znaleźli kąt bezpieczny. Knur goił rany, Lutnia oparzelizny — i gdy oprzytomnieli, suka poszła na drogę wyglądać gospodarzy. Siadywała pod sosną graniczną, pilnując szlaku — gdy się doczekała — wróciła z dobrą wieścią do towarzysza i pewni już znowu opieki, podreptali naprzełaj do domu.
∗ ∗
∗ |
Finka służyła u moich znajomych w Wilnie. Pilnowała uczciwie podwórza, ogródka i domu — nie lubiła ulicy — bała się policjantów, była w domu osobą szanowaną i traktowaną z należnem jej cnotom uznaniem. Zeszłej ciężkiej bardzo zimy, gdy w Wilnie bywało 40 stopni mrozu, a ona miała się szczenić, zrobiono jej wygodną pościel w kuchni, gdzie też przyszło czworo „Finiąt“. Jednakże Finka zdecydowała, że chowanie dzieci w cieple jest niezdrowe i chociaż jej perswadowano i pokazywano termometr — przeniosła dzieci do budy.