Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

— Odbudujemy wszystko na nowo! — rzekł dziedzic.
— Amen! — potwierdził kanonik.
— Oj, ciężko, oj krwawo! — zajęczał jakiś głos — ni szmaty, ni statku, ni bydlęcia, ni węgla!
— Ale nas siła! — bąknął Jóźwikowski.
— To pan już nie idzie na żebry? — zaśmiał się dziedzic.
— Co? Za dziada miał być pan Jóźwikowski!? — krzyknął kanonik. — Nie pozwolimy. Żywej duszy nie uwolnimy z Jawornicy. Każda głowa potrzebna do rady, każda para rąk do roboty. Nie trza do Hameryki iść, ani do Szwaba wolno. Tu, tu — nogą w ziemię tupnął! — tu trzeba wszystkim być.
Jakiś głos z tłumu się odezwał, silny głos młodego chłopa: — Porównał Pan Bóg góry z dołami. Że będzie równiusieńko!
— A tak, — śmiał się kanonik. — Wstyd powiedzieć, ale trzeba powietrza, głodu, ognia i wojny, żeby swarliwe nasze gęby pozawierać i hultajskie ręce do roboty zmusić. Kochana wojenka, zacne Szwaby! No, ludzie kochani, kończmy! Jak dom Boży oprzątniem, poradzimy o jutrze znojnem. A kto tam bieży?
Przez wyłom parkanu wypełzł cień drobny i nieufnie przystanął. Słychać było, że dyszał ze zmęczenia. Na głos księdza przyskoczył.
— To ja, Franek. Czy Miemcy już poszli?
— A ty gdzieś był?