— Za podwody czasem dostaje się kolbą po grzbiecie, ale czasem można i zarobić.
— Zostawili u Szopów trzy konie, jak smoki poranione, kalekie, za darmo. Jeden ostanie, wart brat bratu trzysta.
— Za karabiny płacą po sześć rubli. Jak się uda, to i tuzin można znaleźć.
— Do roboty przy fortach, dobrze płacą.
Słyszał te mowy i kanonik, i dziedzic i Jóźwikowski, słyszeli i te cichsze szepty o trupach, o grzebaniu, o butach, o złotych markach... Milczeli, unikali się oczyma.
Nagle dziedzic spojrzał mocno w oczy Jóźwikowskiego i rzekł z cicha a dobitnie:
— Słyszy pan ich?
— Słyszę.
— No?
— Co robić. Odarci, obdzierają.
— Pójdziesz pan z nimi?
Jóźwikowski głową potrząsnął.
— Ani ja. Uważa pan, dlategośmy też dla Jawornicy potrzebni. Rozumiesz pan?
— No przecie.
Wzięli się znowu do roboty. Po posadzce kościelnej chrobotały już miotły, stał dom Boży pusty, zniszczony, ale czysty już, i kanonik z wikarym rozglądali się, jak gospodarze, radząc, od czego naprawę zacząć.
— Skończone! — zawołał dziedzic.
— Ho, ho, ho — zaprotestował kanonik. — Stajnię uprzątnęliście, a teraz dom Boży trza od-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.