Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.



Kapliczka stała przy drodze szerokiej, piaszczystej, przerzynającej płaski pusty kraj.
Była murowana, z daszkiem na słupach i stał w niej, a raczej siedział Świętek. Był tak stary, jak ten kraj i zastąpił zapewne jakieś leśne bożyszcze — w czasach zamierzchłych, gdy tu stały bory, a w nich się kryli ludzie.
Kogo przedstawiał, nikt na pewno nie wiedział. Były legendy, że kiedyś przemówił: „Ojcze! dlaczegoś mnie przysłał do tak smętnego kraju i do takich głupich ludzi.“ Więc utrzymywali jedni, że był to Jan Chrzciciel, a drudzy, że to Syn skarżył się Ojcu, ale zresztą nikt nie wiedział, bo to było bardzo dawno. Postać była bezkształtna, z jakiejś niespożytej bryły drzewnej, koloru burego jak niebo, ziemia i odzież mieszkańców. Nie było znać rysów, tylko postać siedzącą bez rąk, ze stopami jakby wrosłemi w ziemię. Podobno w jakichś zamieszkach — jacyś najeźdźcy ręce obcięli — tak opowiadały matki dzieciom, a Świętek wrastał w ziemię, aż zniknie.
Trwał jednak jeszcze, gdy opodal na widnokręgu zaczęły przebiegać pociągi kolei żelaznej, a piaszczysty trakt zamieniono w bitą i żwirowaną drogę.
Zastała go jeszcze Wielka Wojna.