— A kto ci każe handlować — roześmiał się Wicek Skrzach. — Ale to potem się wyjaśni. Trza zaczynać od początku.
Poszli tedy do budy, gdzie przybysz papiery obejrzał, skopjował, podanie napisał — i wreszcie rzekł:
— Może się uda i osadę wykręcić. Zobaczymy.
— Cudzą? Nie — to jużbym wolał handlować.
— Zobaczymy. Polegaj na koledze. Za parę miesięcy otrzymasz odpowiedź. A teraz bywaj zdrów, ja do miasteczka mam interes, a w nocy na pociąg!
Dróżnik wrócił do swej roboty — i parę dni bywał roztargniony i niespokojny.
Potem zapadł zpowrotem w swą bierną rezygnację i mechaniczną czynność sumiennego pracownika. Nie wierzył i nie myślał o poprawie losu.
Było już po lecie i zaczynały okwitać ostyna wzgórku po „Świętku,“ gdy otrzymał z poczty kartkę na list polecony.
Wstrząsnęło nim, bo nigdy listów nie otrzymywał i poszedł do miasteczka.
Wręczając mu list, urzędnik rzekł z uśmiechem:
— Pan zna naszego inwalidę. Kolega?
— Tak! Ale on przecie nie tutejszy.
— Z jego imienia Chaim Grinberg sprzedaje w miasteczku wódkę. Może i pan gdzie monopol dostanie! Winszuję!
Dróżnik nic nie rzekł. Uczyniło mu się jakoś nieswojo, chociaż z tonu urzędnika odczuł pewne uhonorowanie swej mizernej osoby.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.