przemysłem. Wroński wprosił się na mieszkanie do kuchni zamożnej mieszczanki, która wypasała wieprze. Rąbał drzewo, nosił wodę, sprzątał podwórze i ulicę przed domem — często nawóz z chlewów wyrzucał. Za to miał lokal i tak zwane utrzymanie.
Baba była sławna w miasteczku ze skąpstwa i języczności, ale Wroński miał humor i niefrasobliwość wisielca i trwał.
Matusek grał na skrzypcach „od ucha“ i z całą bezczelnością uczył tej sztuki hebrajskich młodzieńców — starczyło mu na wikt i nawet stancję — wprawdzie nie opalaną, ale własną.
Żyła, spryciarz, wkręcił się na probostwo.
Czyścił księżom buty — przepisywał papiery, reparował lampy, sprzedawał po sumie czasopisma i broszury — biegał po sprawunki gospodyni — załatwiał pocztę. Nieźle mu się działo — bo gospodyni go karmiła, prefekt wyrabiał ulgi w opłatach, a dziekan udawał, że nie widzi, że nocuje w sieni niedaleko kuchennego komina. W naukach nie mieli kłopotu, boć powtarzali kurs — kuli tylko urzędowy niemiecki i francuski i byli dobrej myśli.
W grudniu prefekt zburzył ich spokój.
— Słuchajno, Żyła. Otrzymałem szczególny legat. Ktoś mi złożył sto złotych — dla tego, co zrobi wyczyn-rekord w noc wigilijną.
Prawie całe gimnazjum się rozjeżdża — miejscowi nie wchodzą w rachubę — pomyślałem sobie o was. Rozważcie, cobyście dokonać mogli.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.