haszczy, ale wyciągnęliśmy. Szlak czernieje. Poleszuki jeżdżą aż do dnia, gdy Dmytro czy Iwan zapytany odpowie: — Ni — nie jedźcie! wczoraj człowiek z młyna wracał i pod lód poszło wszystko. Mąka była na pierogi — pewnie z dziesięć garncy. Przepadło.
— Człowiek wyskoczył?
— Ni! Ot tam, gdzie woda wierzchem idzie.
— Aa! Dziesięć garncy mąki! Tyle dobra! — mruczą, i wędrowiec zawraca do domu.
Szlaki zimowe — zamknięte, nastaje kilkotygodniowy okres bezdroża. Wody poszły wierzchem — Prypeć ożyła, rośnie, potężnieje, rozlewa się w morze, łączy się ze swemi dopływami. Zajmują łąki, łozy, trzciny — ługi, niższe poletka, zarośla, lasy — cały kraj. Osiedla ludzkie po wzgórzach piaszczystych przed wiekami ufundowane i bezpieczne, szykują się do letniej kampanji pracy. Pierwsze wyruszają łodzie z „poswitem“ — nocne rybołówstwo z płonącem łuczywem na przodzie, z dwoma ludźmi, bijącymi „ościami“ hulające w bezkresie wód ryby.
Światełka, jak robaczki ruchome, krążą po nurcie, nad wodą górują stare dęby z barciami, wiatraki, zrzadka topole i szare skupienie wsi. Ruszyła Prypeć, po swojemu, cicho, powolnie, od swych źródeł w sąsiedztwie bałtyckiego Bugu do dalekiego o 768 km Dniepru przy Czarnobylu. Nawet przy rozdziale wód Bałtyku i Czarnego Morza nie zdradza żywszego prądu. Apatycznie zapełnia bagna, leniwie ścieka do Dniepru. Nad
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.