Wódka była talizmanem, który wydobył z tego niedostępnego kraju i od tych leniwych Dmytrów i Iwanów towary Polesia. Do miasteczek, zrzadka rozsianych, spływa na łodziach, na drewnianych wózkach, cała produkcja i praca wsi. Hebrajczycy zaludnili te mieściny, przesiąkli do wsi i osad, ujęli w swe ręce handel i rząd tych ludzi, o ile Poleszukiem rządzić można, bo sam o sobie i między swoimi Poleszuk mówi: „Chytior Dmytior, a Iwan nie durak“. Nie jest on głupi, ale chętnie głupiego udaje, bo się zapatrzył na jeża w kłąb zwiniętego i w żuka udającego nieżywego, i ptaki — na hasło samki martwiejące w bezwładzie i stężeniu.
Wiosna i powódź wywabia Dmytrów i Iwanów z czarnych czeluści chat, budzi po wsiach życie i rozhowory. Od wsi do wsi rozlega się klekot „praczów“ — to kobiety zaczynają robotę — około tysięcy „scian“ szarego płótna, owoc zimowej pracy. Mężczyźni w kożuchach, ale bosi, rajcują — rozglądając się po bezkresie wód. Rajcują o „hatach“ na rybę i o młynkach pływakach. Haty są to wiorstowe płoty po rzeczkach z otworami na kosze łozowe — pułapki na ryby. Młynki pływaki na barkasach bywają chronione w zatoki, po przejściu powodzi ściągnięte na prąd, zakotwiczone i puszczone w ruch.
U wybrzeża wsi ukazują się łodzie, Poleszuki zaczynają swe letnie zachody. Nad topiele wykwitają łozy w wonnych kocankach. Z szarych kłód ruszają na żer drobne, czarniawe pszczoły.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.