Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

ten wysiłek, kto nie uzna bohaterstwa tego trudu! Wraca armja robocza do wsi, gdy żyta już pochylają kłosy, lny potrzebują plewidła, kartofle obróbki, ale to „już bajki“ — mówi Poleszuk, swą kosę spracowaną chowając troskliwie do komory.
Sianokosy dokonane, cały kraj, jak okiem sięgnąć, tysiącami stogów jest dostojny i bogaty. Zabezpieczenie „towaru“, t. j. bydła ukochanego, bogactwa Polesia. A bydło hula. Z oszerszeniałych szkieletów obfitość pasz uczyniła sztuki lśniące, syte, tłuste, po które już zgłaszają się kupcy, toczą się targi.
Żniwo nie zajmuje wiele czasu i nie wzbudza wielkiego zainteresowania. Kobiety zabierają dzieci z sobą w pole, rozkładają kołyski pod namiocikiem z trzech patyków, żną sierpami, śpiewają, postrojone jak na święto, zboże ledwie zżęte zwożą chłopy na gumno, chroniąc przed złodziejstwem sąsiadów i najściem wioskowego gromadzkiego bydła, które w ślad za żniwem nachodzi pole. Zresztą chleb to nie siano. Dobrze jak jest, ale jak zbraknie, zastąpi go kartofel, barszcz, szczaw, lebiodka, ogórek, kapusta. Tyle dobra rośnie po warzywnikach, a ryby w wodzie nie brak. Byle się postarać! Starają się dzieci o piskorze. W przeschniętych bajorach koszykiem, a nawet rękami można nabrać piskorzy furami. Niże się je na pręcik łozowy, suszy w piecu, gryzie na sucho, gotuje w barszczu. Dobre jest.