Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.



Była bezgwiezdna, chmurna, wietrzna i dżdżysta noc marcowa, gdy Sewer Niedobitowski i Jan Olesza wybrnęli z grząskiej leśnej grobli na polanę, na której przed Wielką Wojną stało rodzinne Niedobitowskiego Horodyszcze. Od dalekiej stacji kolei szli pieszo, bo fury nie dostali, ale to był drobiazg dla ludzi, co przez siedem lat zdeptali Rosję, Sybir, Mongolję, Chiny i wiele innych dzikich zakątków. Jako dobytek z tej siedmioletniej wędrówki — mieli plecaki, „amerykańską“ przyodziewę i dobre rewolwery w zanadrzu. Ale zato Niedobitowski zostawił pod Odessą oko lewe, a Olesza w tajdze odmrożone palce lewej nogi. Zresztą były to chwaty trzydziestoletnie, suche, twarde i czarne jak stara dębina.
— Sewer! Widzisz ty co? — spytał Olesza, ocierając mokrym rękawem mokrą twarz i odsapując.
— Nie! Musiał się cały dwór spalić. Ale ze starych dziuplastych wierzb — musiało się coś zostać, to się przed flagą schowamy do rana.
— A potem co?
— Odbudujem Horodyszcze! Nie?
— Juści odbudujem. Mojej Medwidły nie odbuduję, bo za granicą została.
— Głupstwo! Podzielimy się Horodyszczem!