Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/120

Ta strona została przepisana.

się, że Niechoczka do komory się zakradł, śpiącej obciął połowę warkocza i zemknął. Cały jego zachwyt i pożądanie był ten kosmyk włosów na „pękawkę“ do bata. Chciano go za to obić, ale narazie nie złapano, a potem złość odeszła. Co chcieć od „głupiego“? Dziewczynę tylko na wiek wieków przezwano „owieczką“.
Do rodzicielskiej chaty Niechoczka wstępował tylko wtedy, gdy wypadał mu tam zkolei wikt pastuszy.
Matka stara jeszcze żyła, za każdym razem mu wymyślała i wyrzekała na wstyd, jaki im czyni. Brata wójta rzadko kiedy widywał, bratowa przytakiwała matce. Niechoczka jadł i słuchał z takim lubym uśmiechem, jakby tłuste kluski i łajanie równie mu smakowały. Gdy miskę wypróżnił i nie bał się, że mu jadło odbiorą, brał za bat, chlebem napychał torbę — i już na progu odpowiadał po swojemu:
— Dosyć sokotać, sroki. Wy baby, owieczki, a ja starszyna nad wami. Mnie nikt nie pasł i pasać nie będzie. Ja bat mam i więcej narodu pod sobą — niż wójt. Moja wola będzie, nie wasza! Aha!
Co było z „głupim“ gadać?