Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/127

Ta strona została przepisana.

da. Chciała go namówić do procesu z bratem, judziła go na sąsiadów, zabraniała świadczyć usługi, odebrała mu wolę. Jednakże nie potrafiła rozumu mu dać, choć pozornie jej ulegał — ani sprawy nie rozpoczął, ani złe słowo komu rzekł. Nie można było wyrozumieć, co myśli i co robi. Mniemali jedni, że przecie baba swoje przeprze — myśleli drudzy, że ona przecie jedna wyprowadzi Choczkę z cierpliwości — i że ją kijem do porządku przywróci. Ale czy kto zdoła zgadnąć, co taki głupi wykombinuje?
Z wiosną stał się dziw we wsi. Choczka pole na rok sąsiadowi wydzierżawił, bydło sprzedał — i gdzieś przepadł. Baba zgłupiała. Jakiś czas posiedziała w chacie, a wreszcie zmierziła sobie drwiny całej wsi, zabrała z komory, co było, wystroiła się i poszła na służbę — do okolicznego dzierżawcy.
Choczka gdzieś niedaleko się ukrył, bo ledwie to się stało — do chaty wrócił.
Teraz zkolei drwiono z niego — pozwalał, nie bronił się, z dobrotliwym spokojem mówił:
— Chcesz — śmiej się! Pośmiać się trzeba.