Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/131

Ta strona została przepisana.

dzić, a raczej dreptać i podskakiwać po swojemu, i skrzywił się.
— Paskudztwo — zdecydował. — Ciężko, ciasno, gorąco, twardo. Nie, nie chcę!
I zrzucił buty.
W tem się znów ukazało, że był równie głupi jak Choczka, bo z jego głupoty on jeden jedyny nie skorzystał.
Pozostali na pagórku. Choczka zapatrzył się przed siebie i zadumał, pasterz niedługo jednak w spokoju się utrzymał. Obiegł swą trzodę, parę razy z bata palnął i, wróciwszy, spytał:
— A gdzie ty ze skrzypką idziesz?
Nie otrzymując odpowiedzi, trącił zamyślonego.
— Co ty? Zasnął?
— Nie, tak sobie słucham.
— Aha, grają muzykanty. A może ty zagrasz?
Choczka wziął skrzypce, spróbował i przestał.
— Czegoś wstydno pod niebem grać. W chacie, na weselu, to pasuje — a tutaj — jakoś nie!
— Tak i prawda! — potwierdził Niechoczka.