Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/133

Ta strona została przepisana.

w świat, by złapać i zdusić śmierć, a śmierć ją dogoniła i ledwie lekko palcem ujęła, a już było po babie.
Zimą to się stało, na leśnej drodze, w nocy.
Znaleźli ludzie trupa, na kamień zmarzłego, przywieźli do wsi. Chcieli go zwalić krewnym, do chaty, ale ci usunęli się od przyjęcia. Zaczęły się stąd na ulicy swary i krzyki, zbiegli się ludzie na widowisko — już chcieli babę do gminy odstawić, ale „głupi“ Choczka się ofiarował, że ją do chaty przyjmie i pogrzebie. Tak się też stało. No, i okazało się, że „głupi“ z sobą trzymają, bo w nocy, gdy baba leżała na ławie, a Choczka trumnę zbijał — przyszedł Niechoczka i przyniósł sakwę miedziaków.
— Na, ja jej obiecał żywej, to daj umarłej.
Potem na umarłą popatrzał i dodał głośno, jakby mówił do głuchego:
— Słysz, babo, i patrzaj — oddałem! Żebyś mi nie łaziła po śmierci!
I poszedł sobie.
Po babie przyszła kolej na Niechoczkę.
W samo lato — pewnego ranka, gwałt się podniósł we wsi, że owce i świnie jak