Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/146

Ta strona została przepisana.

Z tych wszystkich ona jedna najmniej się zmieniła — nie mogła zbrzydnąć, a zachowała tę dawną niefrasobliwość. Zestarzała, rozumie się, ale inaczej, jak tamte. W świetle lampy srebrzyły się włosy bujne, niedbale skręcone, ramiona były szerokie, formy grube, ale pełne siły. Powieki były już ciężkie, ale z pod nich świeciły źrenice śmiało, prosto, wesoło. Uśmiechały się usta z dawnym niedbałym humorem.
— Ciotka! — zaśmiałam się i ja, zarażona.
Takeśmy ją zwali w szkole — przezwisko uczynione z tego, że tę jakąś ciotkę miała zawsze na ustach.
Nikt nie wiedział o jej rodzicach i rodzeństwie, nie opowiadała o domu i stosunkach — tylko zawsze: co ciotka powie, co ciotka pisała, co ciotka poradzi.
Spojrzała na mnie, potem po wszystkich, i ozwała się głośno:
— Słuchajcie no, koleżanki. Otośmy życie przeżyły i nie lekkie było. Przecie szczęście być musiało w doli. Ja proponuję, żeby każda powiedziała, jak ono się nazywało.
— Szczęście! — podniosło się kilka szyderczych głosów. — Szczęście to niedotknię-