Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/15

Ta strona została skorygowana.

jakiej sprawie; zresztą nikt go o to nie pytał, i nikogo to tak bardzo nie zajmowało.
Podróż miał długą i nudną. Był sam w przedziale pierwszej klasy; dopiero pod koniec wsiadł jakiś współtowarzysz, od którego Jóźwicki się dowiedział, że Kodymno leżało o dziesięć wiorst od stacji kolei, było marną mieściną i żywot swój zawdzięczało hucie szklanej, położonej o wiorstę w ogromnych borach.
Co za wygnanie musiała być posada lekarza w takiej okolicy! Jakie losy wrogie, lub własna niezaradność i nieudolność zagnała tam jego brata!
Był wieczór, gdy pociąg dobiegł właściwej stacji. Na dworze późna jesień — wicher mroźny chybotał kilku latarniami; na platformie stał tłum Żydów i chłopów. Pierwsi — ruchliwi i gadający, drudzy — apatyczni i mrukliwi. Zjawił się zaraz woźnica w chałacie i ofiarował Jóźwickiemu swą bryczkę krytą, staromodną, jakąś landarę z przed lat stu, do której przyczepione były sznurkiem cztery różnej maści i miary, ale jednakowo chude chabety. Jóźwicki, widząc, że niema wyboru, siadł, i czwórka