Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/152

Ta strona została przepisana.

Tej ciotce, co mnie wiodła przez życie i uczyniła mi je promiennem — aż po grób. Byście ją miały — i wy byłybyście inne.
Wyprostowała się i spojrzała już serdecznie.
— Zezłościłam was! Wybaczcie! Gorącość już mam taką — bo mi was żal — taki straszny. Żebyście wiedziały, jak mnie dobrze!
Zaczęła się żegnać.
— To już chyba na zawsze! — rzekła smutnie któraś. — Po dwudziestu jeszcze latach nie zostanie nikt z nas.
— Ha, trudno — miniemy! Byle zostało coś z nas. Bez śladu dobrego minąć — nie daj Boże. Ale spocząć jak spracowany robotnik — dobra rzecz.
— Pójdę z tobą! — rzekłam. — Zaraz odjeżdżasz?
— Idę na dworzec. Chodź! Pogadamy!
Wyszłyśmy.
— Słuchajno! Zapoznaj mnie z tą swoją ciotką. Gdzie ona? Jak się nazywa?
— Zofja! Zapoznać trudno. Mieszka to tu, to tam. Jak się kiedy trafi, a będziesz u mnie, to cię do niej zaprowadzę! A chcesz ją przedtem poznać — przyślę ci