Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/181

Ta strona została przepisana.

w domu sobie do pomocy, młodszą aż do Kijowa posłała do ciotki, na naukę krawiectwa, syna jednego wkręciła na gorzelanego, najmłodszego odumarła, gdy jeszcze chodził do szkółki w miasteczku.
Wielki był kłopot, gdy zachorowała śmiertelnie. Borucki musiał nająć konie po księdza, a były takie roztopy, że ledwie ksiądz przyjechał i ledwie odjechał... już znowu nieboszczkę na cmentarz trzeba było wieźć.
Sąsiedzi mieszczanie i nawet sam sędzia radził Boruckiemu „liszniego“ rozchodu uniknąć i pochować na cmentarzu prawosławnym. „Nie wszystko jedna wiera?“ — mówili.
— Nu, zapewne jedna! — wahał się Borucki, noc spędzając nad ciałem.
Świece i lichtarze pop dał, znajomi przychodzili nawiedzić, modlili się po rusku, córka nawet napomykała, że na mogiłę bliżej będzie pójść, a tam — to kto się dowie! Borucki rozmyślał, pilnując świec przy trumnie, noc całą. Jak nie rozmyślał, to czytał z grubej, starej książki, jedynej, co w domu była, modlitwy.
Czytał bardzo powoli — zapomniał już tych liter. A rano się namyślił — konie na-