Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/189

Ta strona została przepisana.

przyjęli, że u mieszczan im ciężko być, a Żydzi za drogo żądają.
Kazna im daje trzy ruble miesięcznie na życie — to skąd wziąć!
— Jużci — izba jedna pusta — piec i tak trzeba palić dla alkierza, ale co od nich wziąć!
— A nie straszno ich brać — żeby w biedę z naczalstwem nie wpaść! — rzekła Emilka.
Borucki ramionami ruszył.
— Nie było wzbronione ich przyjmować. Nie trzeba i rozpowiadać.
Emilka jakby się ucieszyła, ale nikomu się nie chwaliła ani wspomniała. Wygnańcy wnieśli się do izby — mieli tylko swe aresztanckie worki — umówili się trzy ruble miesięcznie płacić i rozgościli się. Póki było ciepło, chodzili na robotę i rąbali drwa, nosili wodę, pracowali u Żydów w ogrodach, u mieszczan przy młócce, nie przebierali, i zarabiali uczciwie i pilnie — wieczorem warzyli byle co, oszczędnie — i kładli się spać. Prawie ich nie widywali Boruccy.
Ale nastały krótkie dni, słoty, urwała się robota.